piątek, 18 kwietnia 2008

Sigur rós

Jest taka tendencja - wszystko co nieokreślone podpinamy pod alternativ. Zaczyna się to robić denerwujące bo to tak jakbyśmy na przykład pod POP podpięli Madonnę, Age Zaryan i powiedzmy jakieś muzyczne dno pokroju Ich Troje.

Na szczęście jest też Postrock. Jasny i konkretny.

W śrendniodalekiej Islandii w roku średnioogledłym - 1994 powstał zespół o nazwie Sigur rós. Początkowo zespół ten wykonywał muzykę instrumentalną jednak nieprzeciętny głos wokalisty - Jón þor (jónsi) Birgissona (nie potrafię odmienić imienia, wybaczcie) sprawił że grupa zmieniła nieco preferencje na wokalno-instrumentalne. Pierwsza płyta zatytułowana "Von" (nadzieja) została wydana za... wymalowanie wytwórni. Na płycie nadal niewiele było partii wokalnych. „Agestis Byrjun” to tytuł kolejnej płyty z 1999 roku. Tutaj pojawia się więcej partii wokalnych. Głos wokalisty może denerwować. Jest wysoki myślę że w muzyce klasycznej w skali kontra tenoru. Paradoksalnie idealnie łączy się to z islandzkim językiem oraz tajemniczą muzyką która płynie sobie równym pulsem przez kilka minut tylko po to żeby potem radykalnie się zmienić. Po drodze było jeszcze kilka płyt ale nie miałem przyjemności ich usłyszeć dlatego przejdę do ostatniego krążka o nazwie "Heim". Bardzo ładny 2 płytowy digipack pozbawiony jest książeczki. Pozbawiony jest wszystkiego. Jest tylko niechlujny spis utworów. Ale mi to akurat nie przeszkadza, wręcz przeciwnie, świadczy o oryginalności. Obie płyty są w każdym calu absolutnie genialne. Tajemnicze, refleksyjne. Słuchając delikatnego akompaniamentu gitary, spokojnej perkusji, wysokiego głosu śpiewającego nie wiadomo co w niesamowitym islandzkim języku czuje się jak oderwany od rzeczywistości. Szczególnie przypadł mi do gustu utwór "I Gar" z płyty nr 1. Prawie minutowy wstęp na instrumencie brzmieniem przypominającym któryś z grupy idiofonów - może marimba, może ksylofon, może nie. Może coś innego. Nieco nerwowy wstęp na tym cudownym instrumencie brutalnie przerywa mocniejsze uderzenie. Słychać w zasadzie klasyczny skład zespoły rockowego i w tle wcześniej wspomniany idiofonopodobny instrument. Następnie wchodzi do akcji wokalista. Nie wiem co widzę w tym utworze, są po prostu takie rzeczy, które z pozoru proste i zwykłe wręcz sprawiają, że ludzi nagle wyciszają się, czują się oderwani od rzeczywistości i wrzuceni w bezdenny wir muzyki. I wirują tak zwykle do skończenia utworu. Ale nie tym razem - wirujemy sobie dalej. Kolejny utwór "Von" prezentuje od początku spokojniejsze oblicze; już na początku słychać skrzypce. Tworzy się crescendo, dochodzi perkusja, gitara i w końcu wokal. Wokal słyszany nieco z oddali. Pierwsze skojarzenie z utworem - stoję gdzieś na klifie i drę się w przestrzeń przede mną. W dalekie morze z nadzieją że ktoś mnie usłyszy. Wszak tytuł utworu to właśnie "nadzieja". Następnie wszystko nieco wycisza się, lecz jest to chwilowa przerwa, później znowu jest dość przejmujący moment z wokalistą na głównym planie po czym wszystko zmierza ku końcowi. Słabnie perkusja, ucieka gdzieś gitara zostają też skrzypce. Spokojne i niepozorne. Ale co ja tu się będę rozpisywał - więcej nic nie powiem, zostawię Wam tą przyjemność poznawania tych wspaniałych 2 płyt kipiących energią, tajemniczością, nieobliczalnością i w pewnym sensie na pewno dzikością. Mnie ta płyta przenosi gdzieś daleko, odrywa od rzeczywistości. Jest jak prysznic pozytywnej energii. Mam nadzieję że odbierzecie te płyty podobnie bo dawno nie spotkałem płyty tak działającej na emocje jak ta.




Pozdrawiam serdecznie
współtwórca - Miłosz

1 komentarz:

Alek pisze...

I Miłosz pisze. I cieszymnietobardzo. Fajnie, że od razu cały album. Od siebie obiecuję, że w weekend coś skrobnę. Albo: w weekend coś się pojawi. Pozdro, Alek